Gryficki Klub Rowerowy

PIERŚCIEŃ 1000 JEZIOR 2018

Pierścień Tysiąca Jezior AD.2018

Jestem już w domku i intensywnie odpoczywam / nawadnianie, uzupełnianie kalorii, sen / ale w miedzy czasie postaram się opisać ten jeden z najtrudniejszych Ultramaratonów / jak zapewniał organizator Robert Janik i w tym roku cholerka miał rację /
Ale od początku.
W 2016 roku byłem już na pierścieniu i po trasie  / dobrych asfaltów jak na lekarstwo / i po pogodzie / w sobotę upał , a w niedziele na powrocie straszliwie zimno, pod wiatr i non stop w deszczu / powiedziałem sobie że już tu nie przyjadę – wystarczy raz –  przejechałem, ukończyłem i dosyć. Jednak w tym roku postanowiłem zaliczyć wszystkie cztery ultra maratony w Pucharze Polski , i towarzyszyć koledze z klubu Arturowi Piedo w Jego wyzwaniu. Na Pięknym Wschodzie byłem sam , Piękny Zachód zrobiliśmy z Arturem swoje rekordy  / 1116km non stop / i teraz jeszcze w kolejności Pierścień i pod koniec sierpnia kultowy Bałtyk Bieszczady Tour 1008km . Powiedziało się A trzeba powiedzieć B. Wyjechaliśmy z Gryfic raniutko w piątek pełni obaw ze względu na zapowiedzi pogodowe. Do Miłakowa gdzie mieliśmy zarezerwowaną kwaterę zajechaliśmy w południe, po rozpakowaniu pojechaliśmy zjeść jakiś obiadek / pyszny makaron z sosem brokułowym/  Później spotkaliśmy na kwaterze Ewę i Tomka Gapińskich, Iwonkę Jankowską , Andrzeja Biela, Gienka Koralewskiego i Edzia Dąbrowskiego. Fajnie bo praktycznie wszyscy znajomi. Ok. 17 pojechaliśmy po odbiór pakietów, spotkaliśmy się z Marią i Witkiem Buczyńskim  i posłuchaliśmy co główny Org miał do powiedzenie na temat maratonu. Później już do pokoiku i spanko. Ja się martwiłem czy dam radę pospać dłużej bo wiem że się często budzę w nocy i nie mogę spać . Ale było wszystko ok. Ok. 9 już nie pamiętam nic a obudziłem się o 5 rano tak że byłem zadowolony że konkretnie się wyspałem. Zjedliśmy z Arturem śniadanko , ja popatrzałem na aktualną pogodę i odechciało mi się wszystkiego – wiatr miał ostro dmuchać i w nocy zimno. Ubraliśmy się odpowiednio i spakowaliśmy na przepaki rzeczy które będą odpowiednie na zimną noc. Pojechaliśmy na miejsce startu rowerkami
/ ok.6km / i po odebraniu nadajników stajemy przygotowani do startów. Ja mam start o 08:05 w drugiej grupie, Artur startuje w trzeciej o 08:10 razem. Już wcześniej postanowiłem że mój start to tylko formalność, zaraz za bramą startową czekam na Artura. Umówiliśmy się że jedziemy razem i tak ma być. W między czasie Maria Buczyńska robi mi małą sesję foto . Tak więc startujemy / ja z -5minut / i od razu jedziemy swoim nie wolnym ale i nie szybkim tempem. Wiatr jeszcze nie taki mocny ale to” cisza przed burzą”. Przed Dobrym Miastem Artur zgłasza problem z zapięciem w butach. Dobrze że za chwilkę jest Rowerowy Serwis i tam po zatrzymaniu szybko mechanik ogarnia temat – dokręca zapięcie i już jest wszystko ok. Na pierwszy punkt kontrolny w Jezioranach na 46 km zajeżdżamy o 09:47 , tu tylko podpis i jedziemy dalej. Mijamy Świętą Lipkę i kierujemy się na Mrągowo. Tutaj na punkcie jesteśmy o 11:57, podpisujemy listę / taki jest obowiązek /  uzupełniamy płyny i w drogę.  Staramy się na punktach nie tracić zbędnego czasu. Zbliża się PK. Nr.3 w Wydminach. Pamiętam ten punkt z poprzedniej mojej przejechanej edycji , bo tam Małgosia Kubicka i Krzysiek Hamułka zostali na spanie a mi kazali jechać. Teraz obsługa punktu to Ela Dobrochowska. Zjadłem pyszną zupkę pomidorową z makaronem / poprosiłem podwójna porcję i dostałem / uzupełniliśmy płyny i jak zwykle Ela nas wygoniła. Wie że jak się człowiek rozsiedzi to później ciężko. Jeszcze szybko zmieniłem spodnie bo coś mi nie pasowało i od razu czuję poprawę.   A więc jedziemy dalej, wiatr już mocno dmucha. Do PK.4 na 240km w  Dowspudzie dojeżdżamy o 17:53. Wiemy że rewelacji nie ma ale cóż – życie. Tu jemy pyszny obiad i jedziemy. Do Augustowa mamy centralnie z wiatrem więc troszkę nadrabiamy czas . Ale cóż z tego co da jazda ok. 20 km z prędkością 30-40km/h a z Augustowa już było pod wiatr dobrze że było sporo lasu i troszkę  osłabiało wiaterek. Wiedziałem że najtrudniejsze jeszcze przed nami. Drogę znałem ale pierwszy raz jechałem w tym kierunku / 6 razy jechałem odwrotnie / W Sejnach na 305km jesteśmy o 20:53. Wypiliśmy kawkę, ja zjadłem troszkę owoców / leżały czereśnie i spróbowałem parę i miałem taką chęć pojeść ale Artur mi odradził – i słusznie / Po włączeniu światełek ruszamy na północ centralnie pod wiatr i to na odkrytym terenie. Muszę coś jeszcze napisać o pewnej kobietce – wyjeżdżając z Sejn mija nas Agatka Wójcikiewicz . Już wcześniej pisałem o Niej ale dalej nie mogę zrozumieć skąd taka drobna kobietka ma tyle siły. Po przejechaniu 300km Ona sobie jedzie jakby była zaraz za startem – w zębach batonik i jadąc nuci sobie coś. Minęła nas jak … szkoda gadać można nabawić się kompleksów. Znam wiele kobiet które jeżdżą długie dystanse ale to jest jakiś ewenement. Przepraszam za takie określenie ale po prostu brakuje słów podziwu. Dobrze już dosyć  teraz coś o nas. Dojazd do następnego PK. nr. 6 na 345km nie był taki straszny , tu zjawiamy się już po ciemku o 22:50. Punkt obsługuje Wacek Żurakowski i Heniu Huzar. Tu też mam tak zwany przepak a więc możemy się przebrać i trzeba, bo czeka nas zimna noc. Zjedliśmy dobry posiłek  / zrazy z kaszą której nie jadłem , tylko mięsko i chyba był żurek/ Przebraliśmy się i oczywiście założyliśmy wszystko co mieliśmy przygotowane na zimną noc pomimo tego że zaczynał się podjazd do Wiżajn i było wiadomo że człowiek się rozgrzeje ale co później…? Dobrze że o tej godzinie już tak bardzo mocno nie wiało. Dojeżdżając do Gołdapi postanowiliśmy że na PK nr. 7 przymkniemy na chwilkę oko. Po przyjeździe na punkt o 02:24 zobaczyliśmy że on umiejscowiony jest na świeżym powietrzu , tak więc nie było mowy nawet na chwilkę na odpoczynek dla oczu. Wiedzieliśmy że teraz po drodze nie będzie żadnej stacji paliw żeby wypić jakąś kawę i odpocząć w ciepłym. Tak więc był mus by jechać. Przy skręcie w Baniach Mazurskich nie dość że było zimno / 4 stopnie / to jeszcze fatalna droga. Po długim i nużącym masażu pewnej części ciała już za widoku o 06:00  dojechaliśmy   PK.nr. 8 w Szynorcie umiejscowionego na 466km. Jak zobaczyłem co nam Pani serwuje od razu poprawił mi się humor. Pyszne naleśniki i słodka śmietana. Pojedliśmy i dalej w drogę. Po jakimś czasie zdecydowaliśmy się na krótki postój na przystanku autobusowym. Oczywiście przymknęliśmy oczko ale na chwilkę bo zimno. Zaczęliśmy się już zbierać i widzimy jak dwie grupki rowerzystów mijają na pozdrawiając . Zjadłem szybko żela popiłem wodą i dostałem takiego ciągu że doganialiśmy z Arturem po kolei te grupki. Później już  jechaliśmy chyba w piątkę do  następnego punktu nr. 9 w Reszlu na 517km gdzie w restauracji pani zaoferowała nam pyszną zupkę i pierogi – jedyne których nie trawię , ale nie było nic w zamian a że była taka konieczność „ zatankowania paliwa „  więc poprosiłem porcję. Ja , jadłem pierogi ruskie, których bardzo nie lubię. Tu ruszyliśmy dalej już we trójkę ja Artur i Mirek Czapliński. Po drodze nasze wolniejsze tempo zmotywował Piotrek Rębacz który nas dogonił i już razem jechaliśmy do samej metry. Po drodze na 560km był jeszcze PK.nr. 10 w Lidzbarku Warmińskim do którego dotarliśmy o 11:28 , a był on usytuowany przy termach z końcowym podjazdem chyba z 12%, ale opłacało się wjechać. Punkt mały ale obficie zaopatrzony w to co nam było najbardziej potrzebne cola,  i inne energetyki , była nawet kiełbaska z grilla którą zjadłem ze smakiem. Na koniec przed wyruszeniem na ostatni odcinek na metę wciągnąłem jeszcze żela po którym zrobiło mi się niedobrze ale wiedziałem że to jest potrzebne, popiłem woda i jazda. Jechaliśmy dalej we czwórkę , jakoś tak wychodziło że praktycznie ciągnąłem grupę na zmianę z Piotrkiem , Artura zaczęły od jakiegoś czasu pobolewać kolana , Mirek coś tam wspomniał że załatwił sobie Achillesa i chyba zerwał ścięgna. Liczyliśmy by zmieścić się w 30 godzinach i deptaliśmy dosyć ostro po pedałkach, by zdążyć na czas. Już na drodze dojazdowej  10km przed metą Mirek nagle odżył, Achilles mu nie dokuczał, ścięgna miał całe i zaczął deptać ostro na metę. Ja nie miałem zamiaru się ścigać ale na mecie powiedziałem koledze że tak się nie robi. Wpierw ściemnianie a później zdrowy jak ryba. Kolega przeprosił ale niesmak pozostał. Oficjalnie metę zaliczyliśmy o 14:01 Odebraliśmy gratulację od Orgów, wręczono nam śliczne medale / chyba takiego medalu nie mam w swojej kolekcji /  Wypiliśmy z Arturem piankę, zjedliśmy bardzo dobry bigosik i oczywiście po kawałku pieczonego prosiaczka, zabraliśmy swoje przepaki  i pomimo tego że wszystko nas bolało pojechaliśmy rowerami do Miłakowa na kwaterę. Tam po prysznicu dopiero zaczęło wychodzić to co najgorsze. Jak ja już nie miałem chęci na piwo to naprawdę musiałem być uwalony strasznie. Próbowaliśmy się   przespać ale skończyło się na 30 minutowej drzemce. Później z Arturem obserwowaliśmy znajomych którzy jeszcze nie ukończyli maratony w jakim miejscu się znajdują. Wiedzieliśmy już że dojechali Ewa i Tomek Gapińscy i Iwonka, później widzieliśmy jak ukończył Krzysiu Knaś , Przed położeniem się spać wiedzieliśmy że na metę dojechał Edziu Dąbrowski o którego martwiła się siostra. Obudziłem się o 2 w nocy już wyspany / chwilowo wypoczęty / zrobiłem sobie kawę i wtedy zobaczyłem że pierścień ukończył Witek Buczyński. Ok. 3:30 wyjechaliśmy z Arturem do domku.

Podsumowanie:
Pomimo bardzo dużego zmęczenia jestem szczęśliwy że udało nam się ukończyć ten bardzo trudny ultra maraton, tym bardziej że oprócz tego że moje postanowienie o ukończeniu wszystkich czterech ultrasów w Pucharze Polski w tym roku idzie w dobrym kierunku , postawiłem sobie za cel pomoc  by również ukończył trzy spośród tych czterech kolega klubowy Artur Piedo. Na razie wszystko jest ok , razem ukończyliśmy Piękny Zachód 1000km i w bardzo trudnych , bardzo wietrznych warunkach, w doskonałym czasie  Pierścień tysiąca jezior. Pozostał jeszcze jeden , BBT 1008km.
Teraz pozostał mi  tydzień na regenerację i już w sobotę rano wyruszam z moimi kolegami Piotrem Siupką i Rysiem Maziarzem  na trasę ultra maratonu ODRODZENIE A23 z Karlina na przełęcz Karkonowską  550km.

Udostępnij na: